Niewielu jest muzyków na świecie potrafiących poszybować z wiatrem improwizowanej inwencji, a za chwilę stanąć w barokowej orkiestrze i rozmyślać nad sztuką barokowego kontrapunktu. Dla Barry’ego Guya to niemal codzienność.
Przez ponad dwie dekady, począwszy od wczesnych lat 70. Guy wspierał swoim talentem słynne zespoły muzyki klasycznej z The Orchestra of St. John’s Smith Square, City of London Sinfonia, Monteverdi Orchestra, London Classical Players na czele, a lata spędzone w The Academy of Ancient Music Christophera Hogwooda uczyniły z niego bardzo cenionego interpretatora muzyki dawnej.
Ale jazz był pierwszy.
W latach 60., kiedy rodziła się brytyjska scena wolnej improwizacji, grywał z Howardem Rileyem – zapewne jedną z największych jazzowych indywidualności w Europie. I z pewnością magia improwizacji, której tam właśnie, jako zaledwie dwudziestolatek zasmakował, rzuciła go w wir ówczesnej awangardy. Widywano go w słynnym Spontaneus Music Ensemble Johna Stevensa oraz u boku ikony swobodnej ekspresji, gitarzysty Dereka Baileya, czy wielkiego wirtuoza saksofonu Evana Parkera. Z tym drugim zresztą nawiązał trwającą do dziś muzyczną przyjaźń, a ich trio z Paulem Llytonem stało się jednym z najsłynniejszych zespołów europejskiej sceny muzycznej.
Z jednej strony klasyk i jazzman, z drugiej improwizator i kompozytor. Taki obraz Barry’ego Guya wyłania się po ponad czterech dekadach artystycznej drogi. W historii muzyki zapisze się jednak z pewnością jako pionier łączenia tego, co w swej naturze wyzwolone i nieprzewidywalne z rygorami kompozycji spisanymi na papierze nutowym. Ta idea przybrała u Guya iście spektakularną formę.
Jeszcze w latach 70., kiedy europejska muzyka improwizowana szukała swojej ścieżki, a w Niemczech Alexander von Schlippenbach objawił światu improwizującą Glob Unity Orchestra, Guy założył bodaj najsłynniejszą, a już na pewno jedyną naprawdę regularnie działającą grupę, London Jazz Composers Orchestra. W jej składzie znaleźli się starannie dobrani soliści, a kompozycje pisane były specjalnie dla ich unikatowych talentów. Każdy z nich miał za sobą nie tylko poważną praktykę sceniczną, ale także zmysł lidera oraz umiejętność tworzenia własnego muzycznego świata.
Pomysł niemal niemożliwy.
Kilkunastoosobowy zespół złożony z silnych przywódców, ustawiony za pulpitami nutowymi, w którym indywidualność jednostki wprzęgnięte miały być w szerszy kontekst stylistyczny i ramy kompozycyjnego planu. Czy nie tak w latach 50. myślał Miles Davis, tworząc The Birth Of The Cool Band, zdaniem wielu pierwszy jazzowy zespół liderów, próbując pogodzić ogień swobody z regułami rządzącymi kolektywem? Zapewne tak, ale Guy poszedł dalej, z powodzeniem sięgając także po zdobycze muzyki współczesnej, brzmienia i kompozytorskie formuły dalekie od jazzu, dokonując tym samym nie tyle fuzji stylów, co muzycznych filozofii.
Konsekwencją działania London Jazz Composers Orchestra, a może też i jej rozwinięciem jest działająca od 12 lat The Bary Guy New Orchestra i właśnie ten ansambl wystąpi w finale czterodniowej prezentacji muzyki mistrza z Wysp.
Zanim jednak nadejdzie wielki finał (23 listopada) w Manggha , Bary Guy zagra przez trzy dni w Alchemii w małych składach (20, 21,22 listopada) muzykę od baroku po współczesność. Kto wie może także zagra recital na kontrabas solo, a to dziedzina, w której nie ma sobie równych.